Browar Radeberger Drezno
Skład: woda, słód jęczmienny, chmiel, drożdże.
Zawartość alkoholu: nie mniej niż 4,8%, ekstraktu: 11,4%
Barwa słomkowa, piana biała, gęsta trwała i ładnie utrzymuje się na ściance kufla.
Zapach chmielowo słodowy.
W smaku gorzkie i to zacnie bardzo. Po chwili zaczyna się wyczuwać kwasek, ale nie nachalny.
8 punktów.
Opinia:Sten
09/11/2010
Skład: woda słód jęczmienny, chmiel.
Zawartość alkoholu: 4,8%, ekstraktu: 11,4%
Barwa słomkowa, piana biała szybko zanikająca do cieniutkiej warstewki. Nasycenie mocne.
Zapach słodowo chmielowy.
Smak chmielowy, odrobina kwasku i w sumie jak dla mnie nazbyt wodniste. Wyczuwa się też jakieś nuty owocowe. Myślałem, że piwko to będzie lepsze.
5 punktów.
Opinia: Sten
20/02/2011
Dawno już przetestowane, cztery flaszki na to poszły, a zamieścić coś tutaj nie mam weny. A przecież Radeberger na to zasługuje!
Nie spotrafię tego piwa obiektywnie ocenić, bo jak jedno z kilku innych marek budzi we mnie niemałe emocje. Bączki z dawnym, lubelskim Trybunalskim, tańcowany Okocim, Warka z Pułaskim we flaszkach „długie noże”, klasyczny Żywiec, Krakus, chełmskie Lipcowe - każde te piwo jest odnośnikiem do konkretnych wspomnień z młodości, wywołuje całą lawinę wspomnień, ale i ubarwia te wspomnienia jak orwowski slajd, wydobywa tych wspomnień drobne szczególiki, pomaga w mi w odbiorze tych wszystkich reminiscencji jak ganja w słuchaniu muzyki. Zakłamuje to wspomnienia, fałszuje odbiór teraźniejszy? Oczywiście! Ale, jak to napisał Józef Czechowicz o poezji:
Tu nie chodzi o talent, tylko o to, czy piękne kłamstwa prawdziwie grają
Czym jestem starszy, tym bardziej potrzebuję „pięknych kłamstw” zarówno przy degustacji wspomnień, jak i muzyki.
No to kilka pięknych, ale dla mnie prawdziwie grających, kłamstw o piwie Radeberger.
Nie mam zielonego pojęcia kiedy z owym piwem się zetknąłem (świadomie nie piszę „kiedy spróbowałem” bo zapewne było to w moich czasach przedszkolnych). Od zawsze było jakimś symbolem socjalistycznego luksusu, jak limuzyna ZIŁ, papierosy Sojuz-Apollo czy aparat fotograficzny Praktica. Jednym z niewielu luksusowych wytworów demoludów, niby robionym w „naszym” braterskim obozie, ale dla zwykłego zjadacza chleba (w tym przypadku pijacza piwa) dostępnym tylko w sferze westchnień. Chyba, że pojechało się na wycieczkę zakładową do Enerdówka, no to była szansa spróbować. Ale to też szansa niewielka, bo tam w dystrybucji sklepowej była jak Żywiec u nas, czyli czasem „rzucany”, ale wtedy możliwy do kupienia tylko spod lady.
Tu mała dygresja. Kumpel z liceum miał jak na ówczesne warunki rodziców dobrze sytuowanych, posiadających samochód Warszawa model górnozaworowy, i co roku spędzał wakacje „zagranicą”. Wrócił znad Balatonu, przywiózł Płytę Omegi (blaszankę! ) i właśnie wydany przez Yugoton album „The dark side of the moon”. To było jeszcze nic, bo największe wrażenie wywołała na mnie ta, całkowicie nieprawdopodobna wiadomość
- Roman, wyobraź sobie, że na Węgrzech też są budki z piwem pod którymi urzęduje proletariat.
- Też mi nowina…
- Ale nie zgadniesz co on żłopie.
- No piwo, bo co może żłopać…
- Piwo. Tylko że te piwo to jest nasz Żywiec!
- Chyba pierdolisz głupoty!
- E-e…- pokręcił głową - Na Węgrzech proletariat pod budkami z piwem żłopie Żywca!!!
- O kurrrwa… To tam naprawdę jest już dobrobyt! Jak i u nas do tego dojdzie to chyba jednak uwierzę w ten socjalizm.
Ale wróćmy do Radebergera.
Skąd w zapyziałym NRD piwo o takiej renomie? Tu przyda się ciut historii.
„Browar w Radeberger został założony w 1872 roku (początkowo pod nazwą Zum Bergkeller). To jeden z pierwszych niemieckich browarów warzących wyłącznie pilsa, które ostały się do czasów współczesnych. Po niedługim okresie, gdy piwa zaczęto eksportować na szerszą skalę, w 1885 roku nazwę zmieniono na Radeberger Exportbierbrauerei. Po drugiej wojnie światowej browar został znacjonalizowany, a po upadku muru berlińskiego przeszedł w ręce prywatne, dzięki czemu został zmodernizowany i powiększony. Od 2004 roku właścicielem Radebergera jest Grupa Oetker.”
Kiedyś jednego Radebergera ktoś przyniósł ojcu na imieniny, i wtedy mama wyciągnęła z kredensu rzadko używane kieliszki do szampana i każdy mógł po pół kieliszka spróbować. Wtedy też w nabożnym skupieniu dokonano wypalenia po papierosie pall-mall bez filtra (cała czerwona, miękka paczka, nabyta w Pewexie - później został przeze mnie przyszpilona do słomianki nad łóżkiem dając początek sporej kolekcji).
Chyba nigdy nie dane mi było kupienie w sklepie tego piwa. Albo było jakimś prezentem, albo częstował nim ktoś nim obdarowany Może z raz piliśmy je w jakiejś ekskluzywnej knajpie…?
Raz, i to było już dość późno, bo w czasie studiów na WL SAR Kraków, wszedłem w jego posiadanie inną drogą.
Dorabialiśmy sobie wtedy w Żaczku (spółdzielnia studencka) sprzątając nocą pociągi na bocznicy dworca Kraków Główny. Zima, mróz jak fiks, najczęściej zatkane i wypełnione po brzegi kible trzeba było odtykać w rękawicach inseminacyjnych, albo i najpierw rozkuwać, jeśli już zdążyły zamarznąć. Ale co noc się zmienialiśmy - jeden miał do ogarnięcia kible, drugi szyby, a trzeci (czyli wtedy ja) popielniczki, śmietniki, siedzenia i podłogi. Trafił nam się międzynarodowy ekspres Berlin-Kraków, co było i lepsze, bo jednak kible mniej zaszczane i zasrane poza muszlą, ale i gorsze, bo często zarówno kible jaki i przedziały, a już zwłaszcza przejścia między wagonami, obficie zarzygane. W jednym z przedziałów wciąż utrzymywał się aromatyczny odór ekskluzywnych papierosów. Z nadzieją głębiej niż zwykle sięgnąłem zmiotką, no i faktycznie wymiotłem spod siedzeń niedokończoną paczkę złotych „BENSON AND HEDGES”.
Dokładnie takich:
Sięgnąłem jeszcze raz zmiotką pod siedzenie i wygarnąłem flaszkę Radebergera. Nie flaszkę po Radebergerze, ale nieodkapslowaną butelkę boskiego trunku! Była radość! Po drodze , jeszcze przed Al. 29 listopada rozpiliśmy ją demokratycznie we trzech w sinym brzasku mroźnego poranka.
Ale jak odebrałem dzisiejszą wersję tego trunku?
Po pierwsze zapach. Chyba to, co było w tej próbie najmilsze! Klasyczny zapach bardzo dobrego piwa, jedna z niewielu cech, które wydają mi się trwałe i najbardziej zgodne z pierwszymi piwnymi doświadczeniami. Ten zapach jest dla mnie najmocniejszą cechą wskazującą na piwo cenne (bezcenne!) dla mnie od zawsze! Piana, jak na zdjęciu, oczywiście że z czasem opada, ale czy zostają po niej firaneczki, zasłonki czy żaluzje nie mnie to oceniać. W porównaniu do innych piw utrzymuje się dość długo. Kolor piany i piwa niech określi specjalista Naj. Dla mnie piana jest biała a piwo żółte. Niech będzie że jak zdrowy mocz - jasna słomka.
Goryczka wyraźna, fajnie komponująca się z lekko wyczuwalnym słodem. Pewnie ze słodu pochodzi ciut słodyczy, zupełnie mnie nie przeszkadzającej, a nie lubię piw słodkich niczym Warka Strong.
Warto dać temu piwu ciut się ogrzać, nie wypijać całości póki zimne jak sztuka podawania piwa jasnego prawi. Wtedy można wsadzić nos w szklanicę z resztką piwa i jeszcze raz się sztachnąć. Naprawdę warto…
Opisu z etykiety, krawatki czy dodatkowej naklejki nie przepisują, bo zdjęcia są wyraźne i kto ciekaw to sobie wyczyta. Dojdzie też pewnie z jakiego to browaru, gdzie rozlewane i inne niezbędna kolekcjonerowi piwnych smaków informacje.1).
Obiektywnie oceniam te piwo jako początek górnej strefy stanów najwyższych i daję 8 punktów.
Subiektywnie stwierdzam, ze popróbowanie go stanowiło dla mnie dużą ucztę emocjonalną i oceniam na 9,99. Jedną setną na wszelki wypadek pozostawiam w rezerwie, bo a nuż mnie coś jeszcze bardziej zachwyci?
Opinia: góral bagienny
12/03/2022